Trzeba cieszyć się tym, co Pan Jezus nam w tym momencie daje

Rozmowa z Agnieszką Kąkol z Diakonii Misyjnej Ruchu Światło-Życie

Na tych wakacjach posługiwałaś na oazie rodzin I stopnia połaczonej z I stopniem Oazy Nowego Życia i Oazy Dzieci Bożych dla dzieci i młodzieży z tych rodzin w Orchard Lake w stanie Michigan (USA).

To były rekolekcje w polskim międzydiecezjalnym seminarium. Formują się tam polscy klerycy, którzy posługują wśród Polonii, choć nie tylko.

Jakie rodziny przyjechały na tę oazę?

To byli Polacy, którzy tam mieszkają. Niektórzy od 20 lat, inni od kilku. Na oazę przyjechało 12 rodzin z dziećmi, w tym jedna rodzina z Kanady, która przyjechała jako para animatorska. Moderatorami byli Renata i Krzysztof Kaczorowie, którzy mieszkają od ponad 20 lat w Chicago, ale pochodzą z Dębicy, oraz ks. Marek Borowski z Gdańska.

Ty pojechałaś tam z Polski. Czy było to dla Ciebie „zderzenie dwóch światów” o zupełnie różnej mentalności, czy też okazało się, że są to rodziny, które mają takie same problemy i takie samo podejście do wiary jak my?

Z jednej strony można powiedzieć, że było to zderzenie dwóch światów, ale z tego powodu, że pojechałam do innego kraju, gdzie jest inny klimat i zwyczaje. Ale tak naprawdę ci ludzie okazali się bardzo otwarci, wyznają podobne wartości, tak samo zależy im na dobrym wychowaniu dzieci i na utrzymaniu tych wartości. W Stanach Zjednoczonych wygląda to trochę inaczej niż w Europie. Na naszym kontynencie ludzie często odchodzą od Kościoła i nie szukają niczego innego. W Stanach ludzie mają pod względem duchowym duże możliwości, bo np. bardzo prężnie się tam rozwijają Kościoły protestanckie. Ci, którzy przyjechali na oazę, wychowali się w Polsce, są katolikami i żyją tymi wartościami. W Polsce często jest tak, że na oazę przyjeżdżają rodziny z różnych stron Polski i się wzajemnie nie znają. Tam większość małżeństw się znała, co tworzyło jeszcze bardziej rodzinną atmosferę. Były tam małżeństwa z tych samych kręgów, choć zdarzyli się i tacy, którzy przyjechali sami ze swojego kręgu.

Mówisz, że te rodziny żyją wartościami wynikającymi z wiary. To może być o wiele trudniejsze niż w Polsce, zwłaszcza dla małżeństwa z Kanady, która jest bardzo zlaicyzowanym krajem. Tym większy szacun dla nich, bo my mamy w Kościele wszystko podane niemal na tacy. Oni – nie.

Co do Kanady – na pewno. Rozmawiałam z tą rodziną. Opowiadała, że chcąc wychować dzieci w wartościach, które są dla nich ważne, zastosowali nauczanie domowe. W Kanadzie pod względem duchowym jest dramat – jest tam raczej brak wartości. Opowiadali też, że nawet małżeństwom, które są tam w Domowym Kościele, bardzo trudno jest zatrzymać ich dzieci w Kościele, dlatego, że z jednej strony są wartości rodzinne, które rodzice kultywowali od zawsze, a z drugiej strony są rówieśnicy, którzy żyją zupełnie innymi wartościami – stanowiącymi często zaprzeczenia tego, co dla nas ważne.

Czego te rodziny szukały na rekolekcjach? Umocnienia w wierze, kiedy na co dzień trzeba często iść pod prąd?

Przede wszystkim to były pierwsze 15-dniowe rekolekcje w Stanach Zjednoczonych w środowisku Polonii. Wcześniejsze, jak nam mówili, były krótsze. Myślę, że – najprościej mówiąc – te rodziny szukały Chrystusa. Każdy przybył zapewne z innymi intencjami, ale wspólnym mianownikiem było, jak sądzę, to, że ci ludzie przyjechali, by pogłębić swoją wiarę i relacje z Panem Jezusem.

A co Tobie dały te rekolekcje? Podczas świadectwa na rozpoczęciu nowego roku pracy w katedrze mówiłaś, że poszerzyły Twoje doświadczenie Kościoła – zauważyłaś, że Chrystus jest przecież wszędzie taki sam, bez względu na szerokość geograficzną, okoliczności itd.

Te rekolekcje na pewno dały mi nowe doświadczenia jeżeli chodzi o posługę animatorską. Pokazały mi, że ci ludzie, mimo iż mogliby się szybko zgubić w tamtym świecie, goniąc za pieniędzmi, karierą itp., trwają mocno przy wartościach i szukają Chrystusa. Myślę, że to jest coś, co czeka Kościół w Polsce: będzie się powoli oczyszczał i pozostaną w nim ludzie, którzy naprawdę chcą w nim być, którzy mocno stawiają Chrystusa na pierwszym miejscu.

Tak już jest w wielu krajach, nawet bardzo blisko nas, bo np. w Czechach.

Zgadza się. Wszyscy ludzie, którzy przyjechali na te rekolekcje, wiedzieli, po co przyjechali. Nie było tam ludzi z przypadku.

Czy taka postawa może być inspiracją dla rodzin mieszkających w Polsce?

Oczywiście. Uważam, że przede wszystkim powinniśmy docenić to co mamy. To racja, że mamy kościoły bardzo blisko siebie, wiele różnych wspólnot zarówno dla rodzin, jak i dla dzieci. Nie tylko Ruch Światło-Życie. Każdy może znaleźć swoje miejsce w Kościele. Tam jest to o wiele trudniejsze, ludzie nie mają aż tylu opcji do wyboru. Mimo wszystko szukają i trwają przy tym co mają.

Podkreśliłaś w swoim świadectwie w katedrze, jak ważne jest dziękczynienie za to co mamy.

Bardzo ważna jest dla mnie wdzięczność nawet za drobne rzeczy, które Jezus mi dał. Dzięki temu widzę, jak wiele mam. Ne można podchodzić do tego na zasadzie: to mi się należy, lecz cieszyć się tym co jest, co Pan Jezus mi w tym momencie daje. Bo  On daje zawsze to, co jest w tym momencie dla mnie najlepsze, czego najbardziej potrzebuję.

Rozmawiał Jaromir Kwiatkowski