Pan Bóg walczy o nas

Świadectwo z oazy rodzin I st. w Poroninie

Nasz udział w rekolekcjach OR I st. w Poroninie był cudem. Usłyszeliśmy to, doświadczyliśmy tego i nadal doświadczamy. Uczestniczyliśmy w nich dzięki hojności ludzi dobrej woli, gdyż nasza sytuacja finansowa była bardzo zła i wciąż pogarszała się. To właściwie wystarczyłoby jako świadectwo działania Pana Boga, ale On daje więcej.

Po siedmiu latach rozpadł się krąg, w którym formowaliśmy nasze małżeństwo. Rok pandemii był czasem posuchy, ale i oczekiwania na propozycję Pana Boga. Tymczasem na skutek oszustwa, którego padliśmy ofiarą, zmagaliśmy się z ogromnymi trudnościami finansowymi każdego dnia. Byliśmy wyczerpani tą nierówną walką, problemami, którymi też obwinialiśmy siebie, bo były skutkiem naszego zaufania nieuczciwym ludziom. Jako sześcioosobowa rodzina żyliśmy z jednej niewielkiej pensji i dzięki pomocy rodziców. Do tego dochodziły długi, które stale rosły.

Żona

Widząc, że nic już nie możemy zrobić, że sprawy toczą się tak, iż jesteśmy przegrani w oczach świata, zapisałam nas na rekolekcje OR I st. w Poroninie, które zaproponowała mi znajoma animatorka. Wydawało mi się niemożliwe, by przekonać męża do wyjazdu. Ponadto cena za pobyt z dwójką młodszych dzieci była dla nas kosmiczna. Modliłam się. Najpierw przyszła siła, by przełamać upokorzenie i poprosić o wsparcie finansowe. Przedstawiłam sprawę tym osobom z DK, które mogły nam pomóc. Pomoc finansowa przyszła z każdego źródła. Wspomogły nas także osoby anonimowe, świeckie i duchowne. Już wtedy poczułam moc wspólnoty, która rozumiała i wspierała dobrym słowem i prostym, konkretnym myśleniem bez osądzania. Miałam wątpliwości, ale z każdym gestem rosło we mnie przekonanie, że to działanie, ten „ruch”, który we mnie powstał jako wsparcie dla męża, jest dobry. Działałam w przekonaniu, że musimy być na tych rekolekcjach, że dostaniemy tam Boże Światło.

Te 15 dni były dla mnie niebywałą radością, radością mieszkania pod jednym dachem z Panem Jezusem w Najświętszym Sakramencie, radością bycia we wspólnocie wspaniałych ludzi, z których każdy był niepowtarzalnym darem, radością pochylania się nad Słowem, słuchania, modlitwy, poznawania i zgłębiania formacji DK, radością spożywania gotowych posiłków, czyli odpoczynku od kuchni, i radością górskich wędrówek. I w tych doskonałych okolicznościach nasze małżeństwo zostało przeorane przez Pana Boga.

Gdy na początku rekolekcji ksiądz powiedział, że mamy być oazą dla innych, urzekło mnie to. Modliłam się o to, ale gdy w każdym dniu pojawiał się inny, nowy element, uwagę kierowałam na następne sprawy duchowe, zapomniawszy o rzeczonym punkcie wyjścia. Pan Bóg nie zapomniał. Gdy nadchodził dzień wspólnoty, dostaliśmy propozycję dania świadectwa. Wyrywna ja, podskoczyłam w duszy. Mąż nie. Zmagał się bardzo. To spowodowało napięcie między nami, bo z kolei ja wyobrażałam sobie, że to będzie doświadczenie jedności małżeńskiej, którym Pan Bóg chce nas obdarować. Obdarował, ale według Jego myśli. Na czuwaniu przed Zesłaniem Ducha Świętego udręczona oddałam sprawę Jemu, ufając, że poradzi sobie z nami. Fizyczne doświadczenie Jego obecności wstrząsnęło mną aż do uwalniającego z niepewności płaczu. W głębi duszy pośród śpiewu wspólnoty usłyszałam: „Ja Jestem! Nie martw się, nie jest możliwe, żebym nie był, gdy mnie wołacie. Zobacz, jacy piękni jesteście w modlitwie”. W dniu wspólnoty do ostatniej chwili nie wiedziałam, co się wydarzy. Świadectwo mieli powiedzieć nasi animatorzy, ale w wolności dali nam furtkę, gdybyśmy tylko się zdecydowali. Gdy podczas świadectwa pary z innej oazy mąż szepnął mi do ucha: „Nie dam rady”, odpowiedziałam wbrew swojej gwałtownej naturze, wbrew sobie: „Nie martw się, jestem z tobą”. To Pan Bóg Go we mnie ukochał, jakim jest i wysłuchał modlitwy, bym była oazą dla kogoś. Przecież mam nią być najpierw dla męża. Bóg wypełnił także swoje Słowo, którym mnie dotknął w ostatniej rozmowie ewangelicznej w grupie: „Będziecie głosić śmierć Pana, aż przyjdzie”. Jezus umarł za mnie, mogę żyć, mogę stracić swoje „ego”, swoje choćby najpiękniejsze wyobrażenia. Jego jest miejsce i czas. Świadectwo męża usłyszałam na godzinie świadectw w ostatnim dniu rekolekcji. Słowa, które powiedział, ukazały mi go w zupełnie innym świetle, które spowodowało przypływ radosnych uczuć i zabrało jakikolwiek żal, dając doświadczenie jedności. To było Boże światło.

Mąż

Od wielu lat zmagamy się z trudnościami finansowymi, których końca nie widać. Zmęczenie sytuacją, niesprawiedliwością, odbiera chęci do jakichkolwiek wyjazdów, spotkań z ludźmi. Ponadto z natury jestem niechętny do wypowiadania się, mam trudności z wchodzeniem w relacje. Gdy żona oznajmiła, że jedziemy na rekolekcje, zbuntowałem się. Cena kosmiczna, zarobków nie wystarcza na życie, więc po ludzku nie ma szans na udział w 15-dniowych rekolekcjach z dwójką dzieci. Starsza, pełnoletnia dwójka mogła zostać w domu. Wiedziałem jednak, że nie ugram niczego swoją niechęcią, skoro żona tak postanowiła i stoi za tym Pan Bóg. Tylko dla pozorów jeszcze buntowałem się. Dużą część opłaty za rekolekcje dali dobrzy ludzie, choć trudno było przyjąć ten dar bez poczucia upokorzenia. Pocieszało mnie tylko to, że znałem księdza prowadzącego i jedną parę animatorów.

Każdy dzień pobytu na rekolekcjach odsłaniał nowe przestrzenie. Poznawałem od środka ruch DK, do którego nie byłem przekonany. Rozmawiałem z wieloma życzliwymi ludźmi. To było coś innego w porównaniu do bezlitosnego, brutalnego, wyrachowanego, gardzącego uczciwością świata, w którym toczę walkę o przetrwanie.

Bycie mężem i ojcem czwórki dzieci na każdym kroku rozbija się o pieniądze, których stale brakuje, mimo ciężkiej pracy. Te trudności powodowały napięcia między nami, ale także paradoksalnie zbliżyły nas do siebie, gdy razem je nieśliśmy. Mocą sakramentu małżeństwa łączy nas ze sobą w trudnościach i nie pozwala popaść w rozpacz. Właściwie to miłość jest najważniejsza i ją znów dostaliśmy. Z trudności finansowych Pan Bóg nas wyprowadzi, choć nie wiem jak, bo wydaje się to niemożliwe. Te rekolekcje były etapem wyjścia ze spirali śmierci. Pan Bóg ma swój plan i jest to plan najlepszy.

*   *   *

Gdyby nie całkowita bezsilność, odcięcie nas ręką niesprawiedliwości świata od możliwości działań, nie wzięlibyśmy udziału w rekolekcjach OR I st. w Poroninie. Pan Bóg walczy o nas, o naszą wierność powołaniu, o nasze szczęście w tym powołaniu, choć w swych charakterach jesteśmy jak dwie góry, które się zeszły. Jednak On pobłogosławił tę miłość niemożliwą i stale troszczy się o nią, zaś sprawy finansowe nakazał załatwiać za pośrednictwem o. Wenantego Katarzyńca, którego polecił nam przez jednego z ludzi oazy. Już zaczynają się dziać rzeczy niezwykłe, w których dobroć Bożych ludzi objawia się wbrew interesowności świata.

Chwała niech będzie Panu Bogu w Trójcy Jedynemu!

Liliana i Zygmunt