Doświadczyliśmy mocy wspólnoty, która jest darem

Świadectwo z oazy rodzin II st. w Czarnej Sędziszowskiej

  „ Zobaczcie jak jest dobrze przebywać razem z braćmi”…

   To właśnie słowa tej piosenki pojawiają się w mojej głowie, kiedy myślę o przeżytych rekolekcjach OR II stopnia w Czarnej Sędziszowskiej, w których uczestniczyliśmy w lipcu tego roku z dwójką naszych synów: Adasiem (5 lat) i Stasiem (18 miesięcy). Chyba po raz pierwszy w życiu tak wyraźnie doświadczyliśmy mocy wspólnoty, żywego Kościoła – że jest ona nie tylko jakąś lepszą lub gorszą koniecznością, ale po prostu darem (a wcale nie było to dotąd oczywiste dla takiej pary introwertyków jak my).

    Już od samego początku ogarnęła nas życzliwa i prawdziwie rodzinna atmosfera, co z pewnością było sporą zasługą naszych moderatorów – Krysi i Marka Rzucidłów, z którymi już dwa lata wcześniej byliśmy na OR I st. w Lipinkach. Co tu dużo mówić, czuliśmy się jak w domu, a pod wieloma względami – nawet lepiej. Była to dla nas prawdziwa oaza po czasie pustyni. Możliwość normalnych spotkań z ludźmi, twarzą w twarz – tych formalnych i mniej formalnych; świadectwo chrześcijańskiego życia innych w codzienności z Bogiem - ich zmagania i radości, których wysłuchiwaliśmy w grupkach, na godzinach świadectw lub - po prostu - obserwowaliśmy na żywo, była bezcenna. Mogliśmy też doświadczyć zwyczajnej dobrej zabawy: wspólnych śpiewów, weselnych tańców po odnowieniu przyrzeczeń małżeńskich, prawdziwie radosnej agapy…

    Ale oczywiście te rekolekcje nie byłyby pełne, gdyby nie towarzyszyła im druga, bardziej „wewnętrzna” odsłona. Codzienna Eucharystia w oazowym, rodzinnym gronie, wspaniałe Słowo głoszone przez naszych kapłanów – ks. Krzysztofa Golasa i ks. Sławomira Jeziorskiego, a wreszcie realna możliwość codziennego spotkania z Bogiem na modlitwie w kaplicy, do której mieliśmy wstęp dosłownie o każdej porze dnia i nocy, sprawiły, że udało nam się naprawdę mocno przeżyć rekolekcyjne treści.

    Oczywiście zdarzały się też trudne, kryzysowe momenty, jak to na każdym wyjeździe z maluchami, ale dla mnie osobiście niezwykłą rzeczą było doświadczenie pewnej łaski – dużo większej cierpliwości do dzieci, jakiegoś wewnętrznego pokoju, wyciszenia. Bardzo też pomagała w tym obecność diakonii wychowawczej, jej determinacja, żeby choć na chwilę umożliwić nam obojgu udział w najważniejszych punktach dnia (co z naszym młodszym synkiem wcale nie było takie proste).
    Z Czarnej wyjeżdżaliśmy ze szczerym żalem, że to już koniec turnusu, ale też z głębokim przeświadczeniem dobrze wykorzystanego czasu. I chociaż wiadomo, że znów dopadła nas szara, zwykła rzeczywistość, to doświadczenie rekolekcji w nas pozostało i wciąż motywuje nas do walki o prawdziwą relację z Bogiem, sobą nawzajem i innymi ludźmi.


Karolina i Marcin