Formacja w Domowym Kościele powinna prowadzić do służby

Rozmowa z Adą i Darkiem Sowami, ustępującą parą diecezjalną

Trzy lata Waszej kadencji minęły jak z bicza strzelił. Można już pokusić się o pierwsze podsumowania. Ta posługa to była dla Was przede wszystkim radość, brzemię, czy jedno i drugie?

Ada: Na pewno czujemy radość z tego powodu, że pomimo oporów – bo nie od razu zdecydowaliśmy się na podjęcie tej posługi – powiedzieliśmy Panu Bogu „tak”. Radość z tego, że mogliśmy pracować dla Jezusa. Ta posługa to była radość, ale także trud. Teraz jednak czujemy przede wszystkim radość i szczęście, że dane nam było przeżyć ten piękny czas.

Wspomniałaś, Adziu, o trudzie. Zapewne doświadczyliście tego, że trud służby dla innych owocuje w dwójnasób i że im więcej ktoś z siebie daje, tym więcej otrzymuje.

Darek: Zdecydowanie. Posługę w Domowym Kościele podejmowaliśmy nie pierwszy raz. Wcześniej byliśmy parą rejonową, prowadziliśmy oazy i rekolekcje. Kolejny raz przekonaliśmy się, że jeżeli sami coś z siebie dajemy, a przede wszystkim godzimy się na posługę dla Pana Boga, to sami tak naprawdę najwięcej otrzymujemy.

Co otrzymaliście?

Darek: Przede wszystkim lepiej poznaliśmy Domowy Kościół. Kiedy patrzymy wstecz, to wydaje nam się, że niby trochę ludzi z diecezji znaliśmy, ale kiedy zaczęliśmy jeździć na spotkania rejonowe czy diecezjalne, to okazało się, ilu ludzi nie znaliśmy i dopiero mogliśmy poznać. Druga rzecz, to ubogacenie w wyniku naszych wyjazdów na szczeblu ogólnopolskim. Poznaliśmy ludzi z Polski – od pary krajowej poprzez pary filialne do par diecezjalnych. Pamiętam czasy, kiedy parą diecezjalną byli Halinka i Michał Knottowie. Kiedy słyszeliśmy, że znowu gdzieś pojechali, dziwiliśmy się, ile oni muszą jeździć. Mówiliśmy, iż tak często nie ma ich w domu, że my pewnie tak nie dalibyśmy rady. Kilka lat później to my musieliśmy jeździć tak jak kiedyś oni. To wszystko odbyło się bez większych problemów. Przez te trzy lata mieliśmy jedynie dwie kolizje dat, która spowodowały, że nie mogliśmy gdzieś pojechać – to była ubiegłoroczna i tegoroczna pielgrzymka do Kalisza. W tym samym dniu  tego roku chrześnica Adzi brała ślub, więc uznaliśmy, że jednak wypada jej towarzyszyć w tym dniu.

To rzeczywiście mieliście szczęście do terminów.

Darek: Z tym, że kiedyś było tak – kiedy mieliśmy iść raz w miesiącu na krąg i raz w roku wyjechać na rekolekcje, to czasami narzekaliśmy, że terminy nam nie pasują. Nagle okazało się, że musimy być na 2-3 kręgach w miesiącu (w maju byliśmy nawet na pięciu), a wyjazdów ogólnopolskich może nie jest bardzo dużo, ale kilka w roku jednak jest. Zmieniliśmy podejście: kiedyś dopasowywaliśmy termin rekolekcji do naszych prywatnych spraw, teraz jest odwrotnie – nasze prywatne plany dopasowujemy do wyjazdów wynikających z naszej posługi w Domowym Kościele. Patrzymy do kalendarza: aha, ten weekend mamy wolny od posługi, to ja mogę się zapisać na jakiś bieg (Darek jest maratończykiem i ultramaratończykiem – przyp. JK) lub możemy gdzieś prywatnie pojechać. Zmieniła się hierarchia ważności spraw, zaczęliśmy zupełnie inaczej określać priorytety.

Ada: Najpierw służba, a później reszta.

Czyli można powiedzieć, że kolejne posługi powodują coraz większą dojrzałość w podejmowaniu służby. Ty, Adziu, jednak wspomniałaś, że nie było Wam łatwo odpowiedzieć „tak” w momencie, kiedy w 2016 roku otrzymaliście propozycję kandydowania na parę diecezjalną.

Ada: Tak było. Mieliśmy trudność ze zdecydowaniem się na podjęcie tej posługi. Patrzyliśmy na siebie po ludzku, uważaliśmy się za niegodnych, nieprzygotowanych, nie nadających się do tej posługi.

I bardzo dobrze. Gdybyście uważali, że się nadajecie, byłoby to bardzo niepokojące.

Darek: To prawda. To jest tak, jak mówi papież: kto chce być biskupem, ten nie powinien być biskupem. (śmiech)

Ada: W końcu jednak uwierzyliśmy, że możemy być narzędziem. Nasz spowiednik, kiedy radziliśmy się go, czy się nadajemy, odpowiedział: „Czytajcie Słowo Boże”. Słowo Boże na tamten dzień było konkretne. To była scena rozmowy Pana Jezusa z młodzieńcem, który zapytał Go, co ma robić, aby się zbawić. Pan Jezus zapytał, czy zna przykazania. Młodzieniec odpowiedział, że przestrzegał ich od młodości. Na to Pan Jezus powiedział: „Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!” (Mk 10, 21b). Czytaliśmy to Słowo oddzielnie, a później zapytaliśmy siebie nawzajem: no i co?  Wtedy jednoznacznie odpowiedzieliśmy: „tak, godzimy się na podjęcie tej posługi”. Drugą naszą pomocą była Matka Boża. Akurat kiedy byliśmy w La Salette, po raz trzeci zwrócono się do nas z pytaniem, czy zgadzamy się na podjęcie tej posługi. Słowa Matki Bożej Saletyńskiej: „Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się”, dodały nam otuchy. Pomyśleliśmy, że nie ma co kombinować, mamy konkretną pomoc i wchodzimy w to. Zaufaliśmy, że Matka Boża będzie z nami i że nas przez ten czas przeprowadzi.

Darek: Choć i tak żyliśmy jeszcze nadzieją, że to nie nas wybierze ksiądz biskup. (śmiech)

Ada: Stosowaliśmy jeszcze te ludzkie „podpórki”, patrzyliśmy na to po ludzku. Człowiek się boi, bo ma za mało wiary i chce liczyć na siebie. Dopiero kiedy zaczyna w to wchodzić, zgadzać się z Bożą wolą, to łaska Boża zaczyna działać w jego życiu.

Co po tych trzech latach jest dla Was źródłem największej radości, satysfakcji z podjętej posługi?

Ada: Zaczęłabym od tego, że mogliśmy doświadczyć jedności całego Ruchu poprzez wspólne – razem z młodzieżą – rozpoczęcie roku pracy, wspólne wyjazdy na dni wspólnoty i kongregacje czy wspólne przeżycie oazy III stopnia. Dobra współpraca z księżmi moderatorami Ruchu Światło-Życie i Domowego Kościoła – ks. Janem i ks. Tomaszem – zaowocowała zbliżeniem się rodzin i młodzieży.

Darek: To wielka zasługa księży moderatorów, którzy są z jednego roku, razem kończyli seminarium (obchodzą w tym roku jubileusz 10-lecia kapłaństwa) i świetnie się rozumieją. Trafiliśmy też na dobry okres – bez tarć, problemów, gdzie panowała duża jednomyślność. Bardzo budujące w tej posłudze było także to, że wielu ludzi odpowiadało „tak” na nasze prośby o posługę na rekolekcjach, oazach czy przy innych okazjach. Do ludzi z Domowego Kościoła wróciło też poczucie, że „Kana” jest ich. Chętnie się tam angażują w różne prace, przyjeżdżają, pomagają. Ogólnie bardzo nas buduje wspólnota, jaką stanowi Domowy Kościół diecezji rzeszowskiej. Na ostatnim kręgu diecezjalnym jedna z par rejonowych powiedziała nam, że nie przymuszaliśmy, tylko prosiliśmy o posługę. I ludzie na to chętnie odpowiadali, bo nie czuli się przymuszeni, tylko potrzebni.

Ada: To nam bardzo pomagało, bo wiadomo, że sami nie dalibyśmy rady. To jest wspólnota, w której jedynie z Bożą pomocą możemy cokolwiek zrobić.

Darek: Para diecezjalna nie jest od rozkazywania, tylko do posługi. I tak rozumieliśmy naszą rolę. Byliśmy odpowiedzialni za Domowy Kościół w diecezji, za rekolekcje itd., ale nic nie mogliśmy nakazać. Owszem, trzeba pilnować pewnych rzeczy, by nie były poza charyzmatem, ale nic nie możesz nakazać, możesz jedynie prosić.

Ada: Cieszyła nas także odpowiedź członków Domowego Kościoła na propozycje rekolekcji. Tych rekolekcji jest troszkę więcej i widzimy, że wyjeżdża na nie coraz więcej młodych małżeństw. To również owoc współpracy całego kręgu diecezjalnego od samego początku – przypominania, zachęcania. Bez współpracy nie byłoby nic, a tak mieliśmy bardzo dobrą współpracę z moderatorami i parami rejonowymi. Bardzo za nią wszystkim dziękujemy.

Poprzez spotkania na szczeblu krajowym poznaliście Domowy Kościół jako całość. Co wynika z Waszych obserwacji – w którym kierunku on zmierza?

Ada: Jesteśmy o niego spokojni, patrząc na to, że młodzi – nawet bez specjalnego ich szukania – zgłaszają się i pytają o Domowy Kościół. To są najczęściej ludzie po formacji w oazie młodzieżowej, którzy chcą nadal żyć charyzmatem Ruchu Światło-Życie, tyle że już w małżeństwie, i dlatego szukają kręgów. W większości rejonów co roku powstają średnio jeden-dwa nowe kręgi. To jest powód naszej radości. Widzimy, że młodzi, którzy weszli do Domowego Kościoła po okresie pilotażu, chętnie jadą na oazy z małymi dziećmi. To jest świadectwo dla tych starszych małżeństw, które nie zrobiły formacji podstawowej, żeby jednak formowały się.

Darek: Chciałbym też mocno podkreślić, że przez te trzy lata bardzo mocno przekonaliśmy się, jak ważna jest wierność charyzmatowi Domowego Kościoła. Że rekolekcje formacyjne nie są jakimś wymysłem ks. Blachnickiego, lecz powstały pod natchnieniem Ducha i mają funkcjonować zgodnie z zamysłem ks. Franciszka, bo to przynosi owoce.

Świetnie wytłumaczył to ks. Jan podczas dnia skupienia dla animatorów kręgów: że formacja permanentna nie polega na tym, że pojawi się czwarty, piąty, szósty stopień oazy, tylko że formacja podstawowa będzie pogłębiana przez kolejne wyjazdy na oazy i ORAR-y, ale już w innym charakterze. Po to, by coraz bardziej angażować się w służbę. Byłeś już uczestnikiem? Jedź jako animator! Byłeś animatorem? Spróbuj sił jako moderator itd. Taka formacja nigdy się nie kończy…

Ada: Jeżeli przeżyjemy formację podstawową, to powinniśmy ponownie pojechać na ten sam stopień oazy czy rekolekcji, pogłębiając jego przeżywanie poprzez służbę. Tak naprawdę dopiero w służbie poznajemy charyzmat Ruchu. Taka była wizja formacji, jaką miał ks. Franciszek: aby osoby, które ją kończą, chciały chętnie służyć. Służba jest owocem formacji. Formacja jest właściwa dopiero wtedy, gdy prowadzi do służby.

Darek: Jeżeli  będziemy wierni formacji, to możemy być spokojni. Życie charyzmatem daje owoce – wzrost duchowy. A jeżeli się charyzmatem  nie żyje, jeżeli nie jeździ się na oazy i  rekolekcje, to odcinając się od źródła wody żywej, z czasem taki krąg „więdnie”, usycha.

Czyli, jak rozumiem, Waszym przesłaniem skierowanym na końcu kadencji do par z Domowego Kościoła jest to, by były wierne charyzmatowi i obficie korzystały z tej drogi, którą proponuje Domowy Kościół.

Ada: Trzymajmy się  wiernie  drogi charyzmatu pozostawionego nam przez Czcigodnego Sługę Bożego ks. Franciszka Blachnickiego, nic nie zmieniajmy, nie dodawajmy swoich „kwiatków”.

Na szczęście w Domowym Kościele jest tak, że kto chce służyć, pracy mu nie zabraknie. W Waszej obecności w DK coś się kończy, ale zapewne coś się zaczyna. Jak sądzę, będziecie nadal służyć, ale już inaczej.

Ada: Na pewno będziemy służyć. Chcemy służyć. Jeśli będą dla nas jakieś zadania, na pewno będziemy chcieli je podjąć. Tym, co przeżyliśmy i czego doświadczyliśmy, na pewno będziemy się dzielić; tego nie da się zatrzymać dla siebie. Ta posługa dała nam wiele także jako małżonkom, bardzo nas zbliżyła do siebie. Na pewno pogłębiła naszą wiarę, spowodowała, że musieliśmy poświęcać więcej czasu na Namiot Spotkania. Żeby szukać siły do posługi, trzeba było najpierw samemu więcej się modlić. To wszystko zbliżyło każde z nas do Boga, a przez to i do siebie, bo musieliśmy wiele spraw przegadać, poświęcić czas na wspólne działanie. Ta posługa zbliżyła nas także do wspólnoty Domowego Kościoła, bo cały czas trzeba było kogoś wysłuchać, gdzieś pójść, nieraz ktoś przyszedł z jakimś problemem, albo zadzwonił – także po godzinie 22.

Darek: Rzeczywiście, jak sięgam pamięcią wstecz, bardzo wydłużył się nam czas poświęcony na Namiot Spotkania. Do tego doszła godzina adoracji tygodniowo na „Taborze”. Rzadko się też zdarza, żebyśmy nie byli na Eucharystii w dzień powszedni.

Ada: W dzisiejszym czytaniu było słowo, że „więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu” (Dz 20, 35b). Kiedy otaczam myślą wszystkie wydarzenia z ostatnich trzech lat, to mogę tylko powtórzyć to co powiedziałam na początku: że – choć jest to niesamowity trud –czujemy w sercach radość i szczęście z tego powodu, żeśmy nie odmówili. Przeżyliśmy piękne chwile, poznaliśmy wspaniałych ludzi. To wielkie ubogacenie – zobaczyć tylu ludzi, którzy służą dla budowania Kościoła.

Darek: Będzie nam trochę brakować wyjazdów i spotkań z ludźmi z Domowego Kościoła – czy to w Polsce, czy w diecezji.

Ada: Doświadczyliśmy też tego, że jak Pan Bóg daje zadanie, to uzdolni do jego wykonania. Bardzo pomógł nam przykład Matki Bożej: też się bała przyjąć wolę Boga, ale kiedy powiedziała „tak”, Pan Bóg uzdolnił ją do wypełnienia Jego woli. Trzymaliśmy się Maryi i codziennie rano powtarzaliśmy: „Matko, prowadź”.

Amen! Dzięki za rozmowę.

Rozmawiał Jaromir Kwiatkowski