W tym roku pierwszy raz pojechałam na oazę wakacyjną do posługi jako animatorka. Zawsze o tym marzyłam, więc na samą myśl o wakacjach czułam wewnętrzną radość i podekscytowanie. Jednak mój zapał minął i przerodził się w strach, kiedy zobaczyłam, że zostałam posłana jako animatorka muzyczna na 1ºOND. Prowadzenie śpiewu i gra na Mszy Świętej nie była mi obca, ponieważ czasem pełniłam tę funkcję na parafii. Bardzo lubię grać na gitarze, jednak śpiew nie jest moją mocną stroną i gdy mam coś zaśpiewać publicznie, bardzo się stresuję, a wręcz czasem panicznie boję.
Decyzja o mojej posłudze mnie przeraziła. W głowie miałam tylko to, że na pewno sobie nie poradzę i że będzie to moja osobista porażka. Dlatego też nie od razu zaczęłam się przygotowywać do turnusu. Raczej starałam się po prostu o tym nie myśleć. Wszystko, tylko nie to. Do momentu, gdy powiedziałam sobie, że skoro Pan Bóg pozwolił na to, żebym była muzyczną, to znaczy, że On tego chce, a skoro tego chce, to znaczy, że mi pomoże, że będzie przy mnie i wie, że na ten czas rekolekcji to będzie dla mnie najlepsze. Tej myśli trzymałam się przez cały czas przygotowań oraz w trakcie turnusu.
Gdy jeździłam na oazę jako uczestniczka, wiedziałam, że animatorzy mają dużo zajęć oraz spraw do zorganizowania. Mimo to każdego dnia byłam zaskoczona, jak bardzo odpowiedzialna jest to funkcja, jak ważna i ile trzeba się starać, robić oraz ilu potrzeba wyrzeczeń, żeby wszystko działało jak należy.
W momencie, w którym oswoiłam się z myślą o posłudze, zaczęłam się przygotowywać. Pierwszym krokiem było przygotowanie śpiewnika oraz pieśni na Eucharystię na każdy dzień. Już na tym etapie spotkałam się z wielką miłością Boga, który od razu posłał do mnie ludzi chętnych mi pomóc. Byli oni gotowi poświęcić mi całe dnie, mimo tego że mieli również swoje zajęcia, a część z nich musiała się także przygotować do swojej posługi. Gdy śpiewnik był gotowy ogromną cierpliwością wykazali się moi rodzice, z którymi ćwiczyłam każdą pieśń po kolei po kilka razy. Nawet jeśli nie znali jakiejś pieśni, to po słuchaniu mnie codziennie przez kilka tygodni na pewno znają jej dalsze zwrotki.
Na turnus pojechałam ze strachem, ale też z dobrym nastawieniem, trzymając się kurczowo myśli, że skoro Pan Bóg mnie tu chciał, to będzie dobrze. Początki jednak zawsze bywają trudne. Pierwszy śpiew, na którym zobaczyłam prawie 80 dzieci na raz, w wieku 12/13 lat był dla mnie niesamowicie stresujący. Jednak zobaczyłam na nim same miłe i bardzo przychylnie nastawione do mnie twarze. Dzieci bardzo chętnie śpiewały. Chciały śpiewać i uczyć się, co było moim motorem napędowym każdego dnia. Wiadomo, że nie zawsze bywało kolorowo i zdarzały się też trudniejsze dni, ale nie może cały czas być idealnie. Dla mnie ważniejsze było to, że zawsze po burzy wychodziło słońce. Niezawodna okazała się też pomoc kadry, która była ze mną na turnusie. Czuło się, że każdy każdego wspiera i jest gotów mu pomóc od zaraz.
Najbardziej wzruszającym i pięknym momentem był dla mnie ostatni śpiew. Uczestnicy śpiewali tak, że aż cały budynek się trząsł. Pokazali mi wtedy, że moja posługa miała sens i była dobra, i że faktycznie miałam tu być. Codziennie podczas turnusu zdarzały się sytuacje, które mi pokazywały, że naprawdę miałam pojechać na tę oazę jako animatorka muzyczna i że to było dla mnie najbardziej odpowiednie miejsce. Czasem był to śpiew, czasem Eucharystia czy wieczorna lub poranna modlitwa, jednak najczęściej była to rozmowa z drugim człowiekiem. Pokazało mi to, że animator muzyczny nie jest odosobniony, że ma kontakt z uczestnikiem nie tylko na śpiewie. Uczestnicy pokazali mi, że moja posługa ma sens pomimo moich obaw. Dlatego też te rekolekcje, które również mocno przeżyłam wewnętrznie, można podsumować jednym zdaniem: Pan Bóg nie powołuje uzdolnionych, ale uzdalnia powołanych.
Kinga Jedliczka