We wspomnienie odnowiciela Karmelu świętego Jana od Krzyża, w dzień, gdy pierwsze czytanie opiewa praojca zakonu Eliasza, a adwent przekroczył połowę, zgromadziliśmy się w Taborze, aby przeżyć malutkie rekolekcje ignacjańskie.
Zamysł serc wielu
Ktoś parę lat temu zaproponował, byśmy w czasie rekolekcji dla animatorów zgłębiali tajniki życia duchowego. Niektórzy przy innej okazji, równie dawno, proponowali, by jeden z Dni Skupienia poprowadziła Diakonia Modlitwy. Jeszcze inni przy stole w Taborze marzyli głośno o głębokim i przepełnionym modlitwą czasie dla animatorów. Chyba widzieliśmy ten OM, lecz jeszcze nie wtedy. Dostrzegaliśmy go, ale nie z bliska.
Po wielkiemu cichu
No i niespodziewanie nadszedł w adwencie 2019. Po zamknięciu listy do zapisanych napisał ksiądz moderator o szczegółach rekolekcji. Po latach DSA spędzonych na konwersacjach z dawno niewidzianymi znajomymi i na poważnych rozmowach o Ruchu, czekały nas dla odmiany długie godziny milczenia.
Prorok jak ogień[1]…
Zaczęło się. Mieszkaliśmy w pokojach osobno. Jedna osoba w jednym pokoju. Telefony najlepiej wyłączone, w ręce Pismo Święte i notatnik. Krótka konferencja i dużo dużo czasu na rozważanie podanego tematu i modlitwę. Godziny adoracji, czytanie w myślach i zaradzenie potrzebom świętych na posiłkach[2], walka z rozproszeniami, koronka i liturgia recytowane. Minimalna doza wrażeń. Wszystko wygaszone.
Ave Crux
Mieliśmy doświadczyć krzyża, jakim jest oderwanie od świata: od komunikatorów, sprawunków, martwienia się, rozmów, muzyki, doradzania. Czekało nas coś, czego nie doświadczamy często, a może nigdy: cisza. Czekał nas trud walki z niepotrzebnymi myślami i… nuda. Trwanie tu i teraz, bez powrotów do przeszłości i myślenia o tym, co ma być. Ksiądz podczas pierwszej konferencji powiedział: oderwanie od świata, to cierpienie, trud, ale potem dzieją się rzeczy piękne.
Jak siebie samego
Naszym pierwszym zadaniem było poczuć się dobrze z samym sobą, zobaczyć siebie i sobą się nacieszyć. Sprzyjała temu pojedyncza „cela”. Podobno ten, kto zna siebie i dobrze czuje się sam ze sobą, umie też spotkać się z bliźnimi. Chyba ma to coś wspólnego z przykazaniem miłości.
Głębia przyzywa głębię
Podczas kolejnej, jakże krótkiej konferencji, ksiądz uświadomił nam, że przeważnie jesteśmy ciągle napełnieni jak szklanka: działają na nas różne bodźce, nieustannie czymś się zajmujemy. Nie ma przestrzeni, aby Bóg mógł mówić. Musieliśmy więc stworzyć puste miejsce. Badaliśmy sumienie w poszukiwaniu tego, za czym w tym milczeniu tęsknimy. Czym najchętniej wypełnilibyśmy pustkę jaką odczuwamy teraz? Serialem? Przyjacielem? Dziewczyną? Muzyką? Przemienialiśmy to w tęsknotę za Chrystusem. On już za nami tęsknił. Co ciekawe ksiądz uświadomił nam także, że w rzeczywistości tylko On może naszą „szklankę” napełnić, On jest spełnieniem naszych pragnień, a poszukiwanie innych rozwiązań jest tylko wypychaniem się sianem.
Dołóżmy starań
Już pod koniec rozważaliśmy fragment Ewangelii o Marcie i Marii. Jedna martwiła[3] się jak rzecznicy praw okien w Adwencie, druga porzuciła przygotowania przysmaków dla Gościa i zasiadła, by zajadać każde słowo, które pochodzi z ust Jego. Mieliśmy stać się jak Maria, która patrzyła i słuchała Pana, aby Go poznać. W modlitwie chodziło o to, by pytać Go jaki jest, aby stawał się nam coraz bliższy.
Zdania są podzielone
Po Mszy o 17.00 znów zaczęliśmy mówić. Jedni czekali na to z utęsknieniem, inni poczuli się wyrwani z inkubatora. Część odetchnęła z ulgą, część zawędrowała pojemnie do kaplic, aby napawać się jeszcze bliskością Pana. Wieczorem dzieliliśmy się swoimi doświadczeniami. Dopiero wtedy mogliśmy się dowiedzieć jak było, co przeżywali nasi „przyjaciele z branży”. Okazało się, że jedni weszli w milczenie jak w masło, dla innych to był dzień wielkiej walki.
Obrazki z wystawy
Na koniec świadectwa i spostrzeżenia z tych wyjątkowych rekolekcji.
Cudne manowce
Na oazie modlitwy Bóg podarował mi czas, w którym mogłam być tylko z Nim, rozmawiać, trwać, uwielbiać i odpocząć w Jego ramionach. Przez paręnaście godzin w ciszy mogłam Go poznawać, otwierać się na Jego Słowo i dowiadywać się, kim naprawdę jestem. Bardzo potrzebowałam tej ciszy od dłuższego czasu. Na siłę próbowałam zagłuszyć to, co mnie bolało, czego nie rozumiałam, uciekałam przed tym i chciałam zignorować. A Bóg właśnie wtedy podarował mi ciszę, w której pokazał mi, że może czynić cuda w moim życiu i przemieniać moje serce, ale tylko jeśli ja będę tego chciała i Mu na to pozwolę. Potrzebowałam, aby wlał swoją niezmierzoną miłość do mojego serca i wypełnił nią moją pustkę. Pan dał mi przepis na szczęście: codziennie słuchać i przyjmować Jego Słowo, zaufać Mu i cierpliwie trwać przy Nim, a On wielkie dzieła mi uczyni. (M)
On i ja
To były chyba najbardziej owocne dla mnie rekolekcje, jakie przeżyłam w naszym Ruchu. Nie jestem nazbyt towarzyska i rozmowy z ludźmi sprawiają mi często problem. Na tym OM-ie nie musiałam wcale się o to martwić. Poświęciłam czas wyłącznie Jezusowi i odpoczęłam. Doświadczyłam bardzo wyraźnie Jego obecności i wróciłam z rekolekcji zbudowana. (X)
Zaskoczenie
Podczas Oazy Modlitwy Pan Bóg zaskoczył mnie w Słowie, które było podane do rozważania. Pokazał mi rzeczy w moim sercu, z których nie zdawałam sobie sprawy, a które okazały się być prawdą. Dzięki temu mogłam Mu to oddać i uwolnić się od tego, by iść dalej. Wejście w ciszę, początkowo trudne, gdyż było we mnie mnóstwo “śmieci”, okazało się dla mnie bardzo owocne. Uważam także, że zjednoczyło nas jako wspólnotę. Chwała Panu! (W)
Z Jezusem przy herbacie
Pierwszym cichym posiłkiem było śniadanie. W pewnym momencie wszyscy już skończyli jeść, porobili sobie herbatki czy kawki i tak siedzieliśmy przy stole bez słowa, tylko popijając. Razem, ale bez rozmów. Pewnie wyglądało to jak rekolekcje dla obrażonych. Na świadectwach dowiedzieliśmy się później, że niejeden miał wtedy w głowie podobną myśl: niby nie rozmawialiśmy, a jednak mieliśmy łączność między sobą, bo wiedzieliśmy, że w tym milczeniu ust, nasze serca mają wspólnego Rozmówcę. (Y)
[1] Łac. Propheta quasi ignis
[2] „Chyba mu trzeba margaryny. Dam mu, zanim zacznie pomrukiwać.”
[3] Ciekawe czy martwienie się ma etymologiczny związek z Martą.