Boska poprawa nastroju

Czwartkowy wieczór, połowa października. Jest ciemno, zimno, za chwilę pewnie zacznie padać. Przyznam, że nie chciało mi się wychodzić z domu. Kiedy dzień wcześniej przyjaciółka zadzwoniła z propozycją wyjścia na „pobożny film”, szukałam wszelkich wymówek, żeby nie pójść. Że zimno, że daleko, że autobus, że dentysta. Broniłam się rękami i nogami, ale, niespodziewanie dla samej siebie, zgodziłam się.

war-roomDo Taboru jechałam z mieszanymi uczuciami. Pójście do domu diecezjalnego, w dodatku na film o tematyce zdecydowanie religijnej, jest pewnego rodzaju wyznaniem wiary. Takie publiczne credo może krępować, nieco zawstydzać. Nie wiedziałam, jak bardzo wydarzenie było nagłośnione, w końcu sama nic nie słyszałam o nim przed wspomnianym telefonem. A co jeśli na sali będzie tylko kilka osób? Przecież wtedy wszyscy mnie zauważą…
Głównym argumentem za pójściem był wybór filmu: „War room. Siła modlitwy”. Pomyślałam, że obejrzenie produkcji o modlitwie i jej możliwościach, będzie w sam raz dla mnie, gdyż kilka dni wcześniej zaczęłam odmawianie nowenny pompejańskiej. Projekcja więc była jakby w sam raz dla mnie.
Po przebiciu się na drugi koniec miasta (Tabor jest bowiem umiejscowiony baaardzo na uboczu), z ogromnym zaskoczeniem zobaczyłam pełną aulę ludzi! Wydarzenie przyciągnęło zarówno młodych, jak i starszych, było nawet kilkoro dzieci. Parę minut po godzinie 19, po powitaniu przez ks. Tomasza Rusyna, zgaszono światła i rozpoczęła się projekcja.
Film „War room” to ubiegłoroczna produkcja amerykańska. Chociaż jego bohaterowie to protestancka rodzina, to jednak tematyka jest uniwersalna dla wszystkich wyznań chrześcijańskich. Obraz pokazuje nam młode małżeństwo, ludzi „dobrze ustawionych” życiowo. Mają wszystko, co uważa się za potrzebne do szczęścia: piękny dom, dobrze płatną pracę, drogi samochód i mnóstwo pieniędzy. Jednak coś w ich życiu jest nie tak, coraz bardziej oddalają się od siebie, nie potrafią ze sobą rozmawiać, nie wiedzą nic na temat swojej kilkuletniej córki. Tony, główny bohater, nie rozmawia ze swoją żoną Elizabeth, potrafi na nią tylko krzyczeć. Kobieta pewnego dnia spotyka dziarską staruszkę Clarę. Ta najpierw wydaje się wścibska, szalona, nieco niedzisiejsza. Potrafi jednak przekonać do siebie Elizabeth, która zaczyna zwierzać się jej z rodzinnych problemów. Clara, chcąc pomóc, uczy młodą kobietę, w jaki sposób się modlić, jak szukać pomocy u Boga. Chociaż na początku jest bardzo ciężko, trudno jest się skupić na modlitwie, z którą dawno było nie po drodze, to jednak wkrótce kobieta zaczyna odkrywać zapomniany spokój i równowagę. Jej mężowi jest zdecydowanie trudniej. Droga do szczęścia i naprawienia tego, co w rodzinie było nie tak, jest długa i wyboista. Pojawiają się poważne kłopoty i małżeństwo musi zaufać Bogu, aby je pokonać.
Film jest typowo amerykańską produkcją, kinem niemalże familijnym. Przedstawiona historia jest czarno-biała. Od początku wiadomo, jak się zakończy. Ale przecież o to chodzi! Przecież kiedy mamy do czynienia z opowieścią o Bogu, o modlitwie, to wiadomo, że skończy się ona dobrze. Może jedynie nie w takim tempie, jakie prezentuje nam amerykańska produkcja, ale kiedyś na pewno. „War room” prezentuje nam problemy, jakie spotykają ludzi najczęściej. Kłótnie, niezrozumienie, brak czasu, zbytnie skupienie się na dobrach doczesnych. Dlatego tak dobrze możemy go zrozumieć. Poza tym nie jest on pozbawiony elementów humorystycznych. Sympatyczna staruszka pokazuje, że najpiękniejszym miejscem w naszym domu może być nawet pusta, ciemna szafa, jeśli to właśnie w niej potrafimy zbliżyć się do Boga.
Na początku spotkania ks. Rusyn powiedział, że po obejrzeniu tego filmu zawsze ma ochotę się modlić. I to chyba powinna być najlepsza jego recenzja. Film, który skłania do refleksji. Film, który pobudza do działania. Przyznam, że w trakcie projekcji jakoś całkiem zapomniałam, że na zewnątrz jest zimno, że zapada noc, a jutro czeka mnie niezbyt przyjemny dzień.
Spotkania w Taborze mają jeszcze jedną zaletę. Po zakończeniu filmu głos przejęła Ania, aby przedstawić świadectwo, w jaki sposób ona doświadczyła potężnej siły modlitwy. Jej opowieść o chyba najbardziej spektakularnym cudzie uzdrowienia poruszyła mnie bardziej niż film. To już nie była historia fikcyjnego małżeństwa z dalekich Stanów, było zdecydowanie bliżej, prawdziwiej.
Organizowane przez ks. Rusyna comiesięczne projekcje połączone ze świadectwem to zdecydowanie dobry pomysł na spędzenie choć tego jednego wieczoru w miesiącu. Można rzec przyjemne z pożytecznym. Filmy z kategorii „pobożne” nie są traktowane, zwłaszcza przez młodych ludzi, poważnie. Nie można im odmówić zarówno ciekawej fabuły, jak i wartości jakie przekazują.
Na październikowe spotkanie szłam bez przekonania, za to na listopadowy pokaz już dziś rezerwuj wolny wieczór. Przyjdźcie i wy. Będzie bosko!

Magdalena Pasierb