Opowieści z mchu i paproci

Mówi się, że podróże kształcą. Na szczęście także bawią.

Wilgoć usiadła na ziemi1

Irlandczycy, podobnie jak my, kochają rozmawiać o pogodzie. U nich jednak dominuje w tym względzie postawa zobojętnienia, podczas gdy u nas gniewu, połączonego z pragnieniem daremnej walki. W Irlandii wilgotność powietrza rzadko spada poniżej 80%. Deszcz jest przeważnie niepozorny: masa wody podzielona na maleńkie porcje spada z nieba niepostrzeżenie, zupełnie niesłyszalna. Krople są tak małe, że sprawia to wrażenie jakby ktoś tylko odrobinę podkręcił wilgotność mgły. A jednak po 10 minutach na dworze jest się równomiernie mokrym na całym ciele, bez względu na to, która część ciała w co była ubrana.

Kraina entów

Z tego też powodu wszędzie rośnie mech2 i paprocie. Nawet na dachach czy w rynnach. Jakaś tajemnicza odmiana mchu wrasta w asfalt, także uczęszczany. Przez okno pokoju widzę, że z komina sąsiada wychynęło coś na kształt trawy cytrynowej. Ostatnio spotkałam drzewo, z którego konarów zwisały paprotki. Roślinność bardzo się tu panoszy. To co moja babcia pieczołowicie hodowała w doniczce na parapecie, rośnie tu ogromne, jako chwast-samosiejka przy każdym płocie, a to co w moim ogródku sięga mi do kolan, tutaj jest wyższe ode mnie. Ciekawostką jest, że rozwijają się tu także włochate palmy. Liczymy, że w maju wydadzą kokosy.

Mityczny śnieg

Ilekroć z ciekawości zapytywałyśmy kogoś o to jak wygląda tutejsza zima, słyszałyśmy te samą odpowiedź: pada deszcz i jest szaro. Ale w tamtym roku spadł śnieg! I tu rozpoczyna się barwna historia o tym, co się działo na Zielonej Wyspie w lutym 2018. Trzy dni przymusowego urlopu dla pracowników wszystkiego oraz całkowity paraliż komunikacyjny z wyłączeniem posiadaczy koni.

Milczenie owiec

Chyba najbardziej zaskakującym epizodem z tamtego czasu jest historia owiec, których w Irlandii jest podobno więcej niż ludzi. Stojące na zielonych pastwiskach3 białe niewiniątka nie spodziewały się niebezpieczeństwa, podobnie jak ich właściciele. Kiedy nadszedł pierwszy z trzech dni zimy, śnieg przysypał owce, a te nie wiedząc co się dzieje, nie otrzepywały się ani nie ruszały z miejsca. I tak wiele owiec… zdechło z uduszenia. Zaalarmowani (nie wiem czym dokładnie) pasterze rozpoczęli akcję ewakuacyjną, ale dla wielu naszych bohaterek było już za późno.

Zimny chów

Kiedy Werka i ja nosimy zimowe kurtki i skórzane trzewiki, tubylcy wcale się nie dziwią. Jest tu za dużo dziwności. Ale oni sami odczuwają temperaturę i wilgoć zupełnie inaczej niż my. Królująca na ulicach moda to rozsunięta kurtka z gatunku „polski październik” oraz spodnie do kolana. I gołe łydki (!). Baleriny w listopadzie to norma. Tak naprawdę pogoda nie zmieniła się wiele odkąd przyjechałyśmy we wrześniu i temperatura ciągle oscyluje wokół 8°C. Niczym niezwykłym jest tu mężczyzna chodzący po ulicy w T-shircie czy dziewczyna w spódnicy bez rajstop. Szokujący dla Polaków jest zwłaszcza przyodziewek małych dzieci, który ogranicza się często do spodenek i podkoszulka. Jeśli pacholę jest akurat na rękach, to zdarza się nie ma butów a nawet skarpetek. W Polsce opieka społeczna już deptałaby rodzicom po piętach.

Ostatnie Święta w Irlandii

Jadąc taksówką 2 grudnia usłyszałam dwie piosenki świąteczne pod rząd. Zdziwiłam się, ponieważ w Polsce wśród rozgłośni panuje pewnego rodzaju powściągliwość i stacje wcale nie konkurują o to, która pierwsza chwyci swoich słuchaczy za serca Georgiem Michaelem. Mogłabym jeszcze zrozumieć, że któraś z nich wybiegła nieco przed szereg, ale dwie piosenki, jedna po drugiej, to była wyraźna anomalia nawet w Irlandii. Wysiadając śmiałam się więc, że to pewnie jakieś tutejsze Christmas.fm. Przestałam się śmiać, gdy następnego dnia w pracy dowiedziałam się, że to rzeczywiście było Christmas.fm.

Simoleony

Przed Świętami wylądowałam w Krakowie, na lotnisku Jana Pawła II, pomyliłam godziny i byłam przekonana, że spóźniłam się na ostatni autobus do centrum miasta. Wzięłam więc taksówkę, którą bezpiecznie ruszyłam ku Wawelowi (WaweLove). Podczas jazdy wywiązała się konwersacja, w trakcie, której zdradziłam, iż jestem z Rzeszowa. Pan taksówkarz natychmiast podłapał temat i zaproponował, że zawiezie mnie wprost nad Wisłok. Zauważyłam, że zapewne będzie mnie to drogo kosztować, na co odpowiedź brzmiała: „Jakieś 600 zł, ale co to dla pani, jak pani zarabia w euro”.

Jak szaleć, to szaleć

Podczas jednego ze spotkań niektórzy moi uczestnicy wpadli na pomysł, że będą tak intensywnie rysować linię rysunku, że potem nie trzeba będzie wycinać, bo kartka sama przerwie się w miejscu śladu długopisu. Tak też zrobili. Skończyło się tym, że przy pomocy pozostawionych przez nich kolein na drewnianym stole, tłumaczyłam innej grupie wiadomy fragment proroka Izajasza, gdzie jest użyte słowo „wyryć”.

Hey, hi, hello

W Irlandii panują przedziwne zwyczaje liturgiczne. Pewnego dnia na Eucharystii celebrans polecił, aby wierni przekazali sobie znak pokoju. Nie wiedziałam jeszcze wówczas, że polega to tu na machaniu ręką do osób stojących nieopodal, więc gdy odwróciłam się w prawo i zobaczyłam na końcu ławki panią machającą do mnie z uśmiechem, odruchowo powiedziałam do niej Hello.


1 Animizacja warunków pogodowych, której dokonała Weronika w okolicach pierwszego tygodnia naszego pobytu w Irlandii.

2 Zdarza się, że także na ścianach, ale to przemilczę.

3 Ponieważ Irlandia jest zielona cały rok.