Jak zostać dinozaurem? – rzecz dla tych, którzy czują się staro

Kilka lat temu do mojej parafii przyszedł ksiądz Marcin Dudek i zaczął organizować w niej oazę. Pewnego dnia podczas rozmowy ze mną powiedział, że brakuje mu jednego animatora na oazie. Zapytał, czy nie chciałbym się zaopiekować jedną grupą. Początkowo byłem do tego nastawiony negatywnie. Nigdy nie byłem na jakiejkolwiek oazie wakacyjnej, w parafii też nigdy oazy nie było. Nie wiedziałem zupełnie nic na jej temat, poza tym, że coś takiego istnieje. Dlatego powiedziałem księdzu, że nie widzę siebie w roli animatora w oazie, bo nie mam doświadczenia oazy, ani wiedzy na ten temat i kompletnie nie wiedziałem jak miałbym się za to zabrać.

Jestem animatorem Liturgicznej Służby Ołtarza. Opisywana sytuacja miała miejsce, gdy miałem 21 lat i do tamtego momentu byłem aktywnym animatorem. Na ile czas mi pozwalał posługiwałem w parafii i w diecezji. Ksiądz uznał, że na bazie doświadczenia z LSO będę w stanie poradzić sobie z prowadzeniem grupy na parafii w oazie. Ponadto dodał, że ma całkiem dobry konspekt spotkań, że mi go da, żebym przejrzał i zastanowił się, czy z taką pomocą jestem w stanie podjąć się tego zadania. Konspekt okazał się być na tyle dobry, że ostatecznie zgodziłem się na to. I tak się zaczęło…

Dostałem grupę dzieci z drugiej klasy gimnazjum. Prowadziłem z nimi spotkania przez jeden rok, później przez kolejny. Przez ten czas bardzo żyłem się ze swoją grupą. Widziałem też ile mi to daje. Zbliżały się wakacje, na których moje dzieci miały po raz kolejny pojechać na oazę. Czyli standardowo, pojadą, wrócą, a po wakacjach dalej będziemy się spotykać. Ale tym razem nie było standardowo. To miał być pierwszy stopień Oazy Nowego Życia, wtedy zupełnie nic mi to nie mówiło. Ksiądz Marcin zasugerował, że jeśli chciałbym po wakacjach dalej pracować z moją grupą to też powinienem pojechać na oazę. Tamte rekolekcje oazowe miały dać moim dzieciom coś takiego, co sprawiłoby, że nie rozumiałbym ich formacji rocznej i tego, czego one doświadczyły na wakacjach. Dodatkowym argumentem księdza, by mnie przekonać, była organizacja oazy studenckiej na ówczesnych wakacjach. Przede wszystkim, ze względu na dzieci i mając świadomość, że będą tam osoby w moim wieku, zapisałem się.

Ostatecznie była to typowa oaza młodzieżowa a studenci stanowili tylko jedną grupę. Przeżyłem te rekolekcje bardzo mocno. Jednym z wielu owoców było moje zakochanie w Ruchu Światło-Życie. Zacząłem się w tym odnajdywać, zarówno jako osoba posługująca dla ruchu, ale też czerpiąca dla siebie. Po powrocie spotkałem się z Księdzem Dudkiem. Miał już wtedy informację, że zostaje w naszej parafii, więc powoli zaczęliśmy planować pracę na kolejny rok. Jednak pod koniec wakacji okazało się, że w mojej parafii będzie zmiana wikarego.

Na miejsce Księdza Marcina Dudka, miał przyjść ktoś inny. Przed swoim odejściem, ksiądz Marcin przekazał mi informację, że nowy wikary jest człowiekiem starszym, nie ma żadnego doświadczenia z oazą i może mieć trudność w prowadzeniu grupy w parafii. Powiedział też, że mimo wszystko musi być ktoś, kto weźmie odpowiedzialność za całą wspólnotę i że widzi taką osobę we mnie. Ponieważ, zależało mi na tym, żeby oaza w parafii istniała nadal, bo wówczas na wakacjach doświadczyłem jak wiele można przez nią otrzymać, wziąłem na siebie odpowiedzialność.

W tym czasie, prowadząc formację po ONŻ I st. dla moich dzieci, formowałem też siebie ze swoją studencką grupą z wakacji. Później pojechałem na wakacjach na drugi stopień Oazy Nowego Życia. Tak samo moje dzieci. Na oazie wakacyjnej zaczęły się pojawiać pytania o Szkołę Animatora. Wtedy byłem przekonany, że to już nie dla mnie. Głęboko wierzyłem w to, że jestem za stary na to, żeby być animatorem w oazie. Postanowiłem, że rok później, jeśli będę mieć możliwość, pojadę na trzeci stopień Oazy Nowego Życia. Chciałem przejść formację podstawową, bo widziałem, że może być bardzo mocnym fundamentem mojej wiary. Ale mając doświadczenie z oaz wakacyjnych, że jestem starszy od animatorów uważałem, że do takiej posługi już się nie nadaję.

Po wakacjach zaczął się kolejny rok formacyjny. Moje dzieci zaangażowały się w prowadzenie spotkań. Jednocześnie dalej prowadziłem dla nich formację roczną. Z czasem wspólnota w parafii zaczęła się rozpadać. Po jakimś czasie moje dzieci powiedziały, że nie chcą kontynuować formacji rocznej, bo ona kompletnie nic im nie daje i na wakacje też raczej już nie pojadą. To był dla mnie ostateczny znak, że czas całkiem się wycofać. Straciłem wszelki zapał i energię, żeby dalej się tym zajmować. Czekałem tylko do końca roku formacyjnego, aby doprowadzić to, co już zacząłem do końca.

Jak się okazało nie musiałem czekać, aż tak długo. W lutym skończyłem studia, ale nie zdążyłem się obronić na czas i musiałem czekać do kolejnej sesji na obronę. Na ten okres znalazłem pracę w Warszawie i wyjechałem. Grupa, która od początku była najważniejsza, zrezygnowała z formacji, więc nie czułem dużego oporu przed zostawieniem wspólnoty. Wtedy uważałem, że to koniec mojej przygody z animatorstwem w oazie, ale nadal chciałem pojechać na „trójkę”. Skontaktowałem się z moją grupą, z którą się formowałem. Okazało się, że nikt z nich się nie wybiera na wakacje. Myślałem, żeby pojechać na oazę studencką do Krościenka. Ze względu na przeprowadzkę i mieszkanie w Warszawie nie miałem wtedy pieniędzy, żeby tam zapłacić zaliczkę. Nie wiedziałem też, jak to będzie z moją pracą, czy w ogóle będę mieć możliwość wyjechania na tak długo. Dlatego odpuściłem oazę. I przesunąłem plan wyjazdu na trzeci stopień na bliżej nieokreślone „kiedyś…”.

Myślałem wtedy, że to może dobrze. Ja i tak bardzo dużo zrobiłem i chyba przyszedł czas na animatorską emeryturę. Teraz czas dać szanse młodym, a ja będę mógł się zająć swoim życiem. Tak wtedy myślałem i nie zamierzałem już do tego wracać. Pewnej niedzieli w parafii, w której mieszkałem, poszedłem wyjątkowo na ostatnią Mszę. Jak się okazało miał wtedy miejsce wieczór uwielbienia. Przed Mszą jakaś dziewczyna zachęcała do wzięcia udziału w rekolekcjach, żeby jak to mówiła, rozeznać jak można służyć w Kościele. Jedyne, co pomyślałem wtedy to to, że ja już swoje wysłużyłem. No nie do końca…

Niedługo po tym odezwał się do mnie Ksiądz Marcin Dudek z pytaniem, co robię w pierwszej połowie lipca. Opowiedziałem mu, że aktualnie mieszkam i pracuję w Warszawie, na razie mam umowę do końca czerwca, więc nie wiem, co będę robić w lipcu. Nie wiedziałem, czy ta umowa zostanie przedłużona, czy nie. Okazało się, że ksiądz miał prowadzić na pierwszym turnusie pierwszy stopień Oazy Nowego Życia i nie miał animatora dla chłopaków. Zapytał, czy w przypadku, gdy uda mi się wyrwać z Warszawy, podjąłbym się prowadzenia grupy na oazie wakacyjnej. Zgodziłem się. Pojawiła się też możliwość wyjazdu.

Na oazie bardzo szybko przekonałem się, że to, co mi najbardziej przeszkadzało w wejściu na drogę formacji animatorskiej jest jednym z największych atutów. Dzięki temu, że byłem dużo starszy od uczestników, miałem też bogatsze doświadczenie życiowe i mogłem się tym z nimi dzielić. Doświadczyłem tego, że bardzo wiele osób chce ze mną rozmawiać. Liczyli na to, że będę potrafił posłużyć swoją historią i bardzo często tak było. Na jeden z wieczorów zaprosiliśmy animatora Darka Hardyla, żeby dał świadectwo. Powiedział między innymi, że najbardziej poczuł Ruch Światło-Życie i najwięcej z niego zaczął czerpać wtedy, gdy zaczął też posługiwać. To była kolejna rzeczywistość, której ja również wtedy doświadczyłem. Wiedziałem, że w mojej rodzinnej parafii potrzebny jest ksiądz, który weźmie odpowiedzialność za oazę i tak długo jak tego nie będzie, ja nie jestem w stanie się tam odnaleźć. Ale zauważyłem, że jednak mogę posługiwać w diecezji i zapragnąłem tego. Wiedziałem, że przepustką do tego jest Szkoła Animatora, dlatego podjąłem decyzję, o tym żeby zacząć formację. W taki sposób trafiłem ostatnio na pierwszy zjazd SA.

Mateusz