Smak wolności

Świadectwo z oazy rodzin II stopnia w Rzepiskach

Domowy Kościół, gałąź rodzinna Ruchu Światło-Życie, akcentuje dążenie do świętości w jedności ze współmałżonkiem. Ta jedność jest podstawą wychowania dzieci w duchu chrześcijańskim.

Ks. Fr. Blachnicki

 

Zostaliśmy zaproszeni przez Pana Boga na rekolekcje OR II st. w Rzepiskach. W momencie przyjęcia zaproszenia natychmiast pojawiło się mnóstwo „ale”. Wiedzieliśmy, że tak się dzieje, gdy ma się wydarzyć coś dobrego. Jednak trzeba było się zmagać wewnętrznie i zewnętrznie, osobiście i małżeńsko, by zaproszenie mogło się ziścić. To była kontynuacja Bożego działania wyzwalającego. 

Mąż

Mam na imię Zygmunt i jestem niewolnikiem własnego „ja”. Wiedziałem, że pojadę na te rekolekcje, a mimo to lub właśnie dlatego buntowałem się wobec tego, co Pan Bóg zaczął ze mną robić od ubiegłego roku, kiedy z żoną byliśmy na OR I st. 

Nie potrafię powiedzieć, co działo się w każdym kolejnym dniu tegorocznej OR II st., bo praca mojego mózgu jest mocno zakłócona przez trudne doświadczenia w pracy zawodowej i covid. Dzięki Bogu potrafię jednak zobaczyć, jak jestem uwalniany od „władania” nad swoim życiem. Jednym z aspektów takiego dumnego brania sprawy w swoje ręce było niepicie alkoholu. „Nic i nikt nie będzie mi zabierał mojej wolności, mojego panowania nad sobą!” - pomyślałem już jako 18-letni chłopak po kilku imprezach z alkoholem w roli głównej. Dziś mam 30 lat więcej i przez ten czas alkoholu nie brałem do ust. Gdy podczas rekolekcji nadszedł czas rozmów o przecież znanym mi już temacie KWC, zobaczyłem nagle, że ta niby moja wolność jest tak naprawdę egoizmem, hołdowaniem własnej dumie. Istota krucjaty nakierowała mnie na pomoc innym, na to, by z abstynencji uczynić ofiarę za kogoś, modlitwę za nasze dorosłe i dorastające dzieci zagrożone zniewoleniem od telefonu, internetu, gier komputerowych, blichtru świata. Chciałem jednak z żoną przystąpić do KWC. Przed Dniem Wspólnoty powiedziałem małżonce, że jestem gotów podjąć krucjatę, ale poczekam na nią, byśmy razem mogli to uczynić. Było we mnie trochę złości wobec jej oporu, ale zostawiłem sprawę Panu Bogu.  

Żona

Mam na imię Liliana i jestem niewolnicą swojego wizerunku w oczach innych. Choć bardzo czekałam na OR II st., przed rekolekcjami przeżywałam wewnętrzną ciemność i oschłość wobec Pana Boga, buntowałem się, jakby Pan chciał mi coś zabrać. Wiedziałam, że to fałszywy obraz Boga i trzeba przeczekać czas pokus, wytrwać „na sucho” w posłuszeństwie na wezwanie. Jednak emocje są znaczną i znaczącą częścią mnie, więc moja silna i męcząca szarpanina wewnętrzna dotykała także moją rodzinę. Atmosfera przed wyjazdem była ciężka. Pan Bóg na szczęście daje też rozum i wolę, by Go słuchać. Skorzystałam z tych darów i pojechaliśmy do Rzepisk. 

Bogactwo Słowa i wspólnota znów okazały się moim środowiskiem naturalnym. Wracała radość dzielenia się Słowem i życiem z innymi u boku męża. Niby wspaniale, ale zbyt łatwo przychodziło mi odkrywanie Bożego Słowa, opowiadanie o swoich doświadczeniach Bożej obecności, tym bardziej, że z natury i z zawodu (jestem polonistką) lubię mówić i snuć rozważania nad tekstem. W moich wynurzeniach było coś ze „sztuki dla sztuki”. Brakowało pełni, gdzieś we mnie był fałsz powodujący dysonans.

Gdy nadszedł czas rozmów o KWC, miałam oczywiście gotowe przemyślenia. „Ja tego nie czuję, napicie się alkoholu z koleżanką czy z gronem znajomych to nic złego, nie potrzebuję z tego rezygnować, żeby być blisko Pana Boga” - myślałam. Poza tym żal mi było oddawać te „wesołe” spotkania przy winie. Czułam się wtedy lubiana, taka do tańca i do różańca. Zobaczyłam, że patrzenie na siebie oczyma innych jest ważnym wyznacznikiem mojego poczucia wartości. Jednocześnie wiedziałam, że jest to wyznacznik chwiejny, a nawet zgubny, bo uzależniający mnie od innych.

Podczas nabożeństwa w Dniu Wspólnoty nurt myśli w mojej głowie przybrał na sile. W czasie rekolekcji zmarł mój kolega z dzieciństwa, który był zniewolony przez alkohol przez 30 lat. Właśnie odbywał się jego pogrzeb... Niedawno dowiedziałam się o chorobie nowotworowej znajomego księdza… o rozpadzie małżeństwa naszych dobrych znajomych… Nasze dzieci tak łapczywie korzystają z telefonów, internetu, szukają swojej tożsamości w szkole, w życiu... Boję się o nie. Tyle złego w życiu zrobiłam, a Pan Bóg przebaczył mi... Gdzie moja pokuta? Zadośćuczynienie? I ta najmocniej pulsująca myśl - tak walczę o modlitwę małżeńską i dialog, o jedność w małżeństwie, ale ta walka jest tylko słowną manifestacją, jakże łatwo mi przychodzącą. To za mało, by wypełnić misję posłania najpierw do męża. Trzeba zrezygnować z czegoś, co choć nie jest grzechem, to nie jest też wielkim dobrem, a w naszym małżeństwie zgrzytem wręcz. Warto wybrać większe dobro.

W tym momencie usłyszałam, jak człowiek dający świadectwo prosi o pomoc w swojej walce z nałogiem. Sięgnęłam do torebki po dwa czyste zgłoszenia i długopis. „Idę w ciemno za światłem!” - pomyślałam. W uszach brzmiała pieśń, widziałam, jak ustawia się szpaler. Szepnęłam do męża: „Idziemy!” Zobaczyłam zaskoczenie i uśmiech na jego twarzy. W drodze podpisaliśmy KWC. 

Gdy emocje opadły, doświadczyłam nie poczucia straty, którego się spodziewałam, ale głębokiego pokoju, z którego rodziła się wolność. Jednak najbardziej dojmujące było poczucie jedności z mężem, który patrzył na mnie zdziwionymi i szczęśliwymi oczami.

Nie wiemy, czy nasza zgoda na zaproszenie do wstrzemięźliwości przyniesie owoce, tak jak nie wiemy, czy wejdziemy do ziemi obiecanej, którą tu wyobrażamy sobie jako uwolnienie się od długów i życie naszych dzieci w przyjaźni z Bogiem. Dostaliśmy jednak przekonanie, że ta wiedza nie jest nam potrzebna. Potrzebujemy natomiast wolności, by być dziećmi Światłości i szczęśliwymi świadkami Chrystusa. Jej smak został nam dany. Chcemy trwać w tym stanie! Doświadczamy też jedności małżeńskiej, do której Pan Bóg doprowadza nas zgoła różnymi drogami naszych serc wyłożonymi zupełnie odmiennymi cechami charakterów.

Gdy podpisaliśmy KWC, pewne części naszych serc zostały uwolnione od nas samych, a w te miejsca Pan Jezus włożył kolejny kawałek swojego kochającego Serca.

Chwała Panu! 

Liliana i Zygmunt Krasoniowie